JANUSZ ONUFROWICZ

Ukończony w 1994 r. wydział aktorski PWSFTV i T w Łodzi.
W Łodzi występy w Teatrze Studyjnym, Teatrze im. S. Jaracza i w  teatrze Powszechnym. W Warszawie w T. Nowym, T. Ochota i T. Komedia. Ostatnią rolą teatralną jest Allan Felix w "Zagraj to jeszcze raz Sam" W. Allena, wyreżyserowanym przez W. Malajkata w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie.
W 1993 roku  nagroda aktorska wspólnie z E. Olszówką za "Spacerek przed snem" J. Głowackiego na Przeglądzie Teatrów Ogródkowych w Warszawie. W 2001 roku nagroda na Windowisku w Gdańsku za rolę w przestawieniu "Portret młodego aktora" reż. M. Szyszka. Nie da się ukryć, że kojarzony najbardziej jest z roli posterunkowego Jasia w Złotopolskich

Jest autorem około trzystu piosenek.
Współpracował jako tekściarz m. in. z zespołami:
De Mono, Perfect, Poluzjanci, Grejfrut, oraz E. Bem, Z. Wodeckim, A. Bachledą-Curuś, Urszulą, W. Goszczem, Ł. Zagrobelnym, M. Steczkowską, S. Uniatowskim, B. Szycem i wieloma innymi artystami.
Współpracuje jako autor piosenek z Disney’em i telewizją.

Pisuje również dialogi, skecze, monologi kabaretowe i scenariusze.

- Jest współautorem najnowszego programu kabaretowego Czarka Pazury.
- Pisuje dialogi dla prowadzących i scenariusze imprez. M.in. dialogi dla
prowadzących TopTrendy 2005 oraz Kabareton, który towarzyszył tej imprezie.
- Współtworzył program „Piotr Bałtroczyk na żywo”
- Jest autorem trzech sztuk teatralnych. W grudniu 2005 sztuką „Korporacja” wygrał konkurs dramaturgiczny „Radom Odważny” i tekst ten miał premierę 10.06.2006. 
- Napisał kilka odcinków „Na Wspólnej”, oraz jest współautorem scenariuszy do serialu „NAZNACZONY”

WYWIAD:

„Margo – Niebezpieczna wyspa", powieść łobuzerska
Rozmowa z Januszef Onufrowiczem

„Margo" - to powieść „dziewczyńska"?
- Ależ w życiu! To powieść awanturnicza, kipiąca od magii i przygód, pełna fantastycznych stworów i przedziwnych miejsc, o walce dobra ze złem, podłości i przyjaźni. Zatem dla dziewczynek, dla chłopców - dla wszystkich.

Ale czy na pewno dla dzieci? Na pierwszy rzut oka: mroczne kolory, drapieżne, agresywne liternictwo na okładce. Ilustracje w środku stylizowane raz na wizjonerski styl Leonarda da Vinci, raz na oniryczne szaleństwo Eschera...
- Ona jest - tak jak głosi sentencja na okładce - dla dzieci i młodzieży w każdym wieku. Albo - jak ja to określam - 10+ (od 10. roku życia). Umownie. Czyli dla każdego, kto umie świadomie czytać.

Kim jest główna bohaterka?
- 10-letnią dziewczynką o imieniu Margo - inteligentą, zadziorną, upartą i niedającą sobie w kaszę dmuchać. Ale stwierdzenie, że jest to książka tylko o niej byłoby daleko idącym uproszczeniem. Bo to książka o grupie fajnych dzieciaków. Margo nimi dowodzi wraz ze swoim przyjacielem Benkiem. Dzięki sprytowi, pomysłowości, chęci działania i solidarności całej grupy, udaje im się wyrwać z niewoli demonicznej Mony Many i groźnego profesora Alonego.
Od Margo się wszystko zaczyna, wokół niej kręci się akcja, ona też jest motorem sprawczym najważniejszych wydarzeń i większości zwrotów akcji.

Skąd pomysł na taką niepokorną postać?
- Hmm... Kiedyś Patrycja Markowska stwierdziła, że chciałaby, by jej córka nie była grzeczna. Spodobało mi się to. Postanowiłem, że moja bohaterka będzie małą buntownicą: ma chodzić swoimi drogami i mieć własne zdanie. Ma być sobą. I taka, czyli według niektórych „niegrzeczna", a według mnie samodzielna i mądra, jest Margo. A to bycie „niegrzecznym" wychodzi jej w końcu na dobre.

Namawia Pan dzieci do buntu?!
- Nie, ja tylko chcę, by perypetie Margo, Benka i ich przyjaciół uświadamiały dzieciakom - z natury dobrym i niewinnym - że na świecie są ludzie dobrzy, ale są i źli, także wśród dorosłych. I - taka prosta prawda - że złu należy się postawić, a nie „być grzecznym", czyli ulegać. Chciałbym, by dzieciaki, które przeczytają Margo, wiedziały, że jak sobie ze złem radzić. Żeby postanowiły sobie: ja też chcę być tak silny i odważny jak Margo i Benek, chcę być sobą.

„Margo" dzieje się co prawda w świecie fantastycznym, ale realia są realne i współczesne. Czasami realne aż do bólu. Rodziców Margo nie poznajemy, ale dowiadujemy się o nich, że sprzedali ją, własne dziecko, bo są marko... narko...
No właśnie. Kim?
- Tak trudno się tego domyślić?

Aż się boję. Chce Pan przerażać dzieci?
- Przecież dzieci z naszego świata są z tymi okropieństwami obeznane. Czytają wiadomości w tym samych portalach, co my, dorośli, bombardowane są tymi samymi wiadomościami z telewizji  i radia, czasem same doświadczają rzeczy strasznych. A jakie są baśnie, na których i myśmy się wychowali i które przecież tworzą nasz kod kulturowy? Proszę bardzo: Czerwony Kapturek - połknięty przez wilka (przebranego za babcię!). Królewna Śnieżka - truta przez złą macochę-czarownicę. Jaś i Małgosia wyprowadzeni do lasu na pewną śmierć przez własnego ojca. Tak samo Tomcio Paluch. Dziewczynka z zapałkami umierająca z chłodu i głodu na ulicy, wśród przechodniów. Dzieci w ten świat wierzą. I wątpię, by stwierdzenie, że na świecie mogą być rodzice, którzy sprzedają swoje dzieci, albo są narkomanami, mogło być bardziej przerażające, niż los bohaterów niejednej z europejskich baśni.
Ja chcę mówić bez taryfy ulgowej o tym, że świat potrafi być straszny, ale też pokazuję, jak sobie w tym świecie radzić. Dla dzieci z normalnych rodzin będzie to nauka, a dzieciom, które się z okrucieństwem, patologiami same stykają, będzie raźniej.

Szkoła w Pańskiej powieści to też niezły horror. Pastwi się nad dziećmi, ale i nad szkołą pastwi się Pan też. Ten antypedagogiczny ton to jakieś echa własnych doświadczeń?
- Ja dobrze wspominam swoją szkołę, bo fajnych kolegów miałem. Nauczycieli też, ale tych mógłbym na palcach jednej  ręki zliczyć. W „Margo" szkoła jest wyjątkowo niefajna, ale nie dlatego, bym coś musiał odreagowywać. Ta szkoła - piorąca mózgi dzieciakom - jest elementem większego, niezwykle wyrafinowanego planu... Może nie zdradzajmy szczegółów? Powiem tylko tyle, że - paradoksalnie - ta szkoła jest też po to, by się przyczynić do zaistnienia postawy obywatelskiego buntu. Nie będę ukrywał, że jest to postawa bardzo mi bliska.

Okrucieństwo, manipulacja, bunt obywatelski. Kto to - dla Pana - jest dziecko?
- To mały człowiek. Tylko nie taki, jak np. z obrazów Velazqueza: miniaturka dorosłego, w takim samym ubraniu, tylko kilka numerów mniejszym. Dziecko to człowiek - ciekawszy. Jeszcze nie zamknięty w swoich kompleksach i uprzedzeniach. Spontaniczny. Czysty. Owszem, może mieć za sobą poważne doświadczenia, jak Benek, który pamięta śmierć mamy i był gnębiony przez macochę. Albo jak Margo, której świta, że coś z jej rodzicami nie tak, choć nie wie, co. Moi bohaterowie noszą w sobie jakiś, często nieuświadomiony niepokój, ale są jeszcze otwarci i nie sparzeni przez życie, ani nie zamknięci w skorupie uprzedzeń, która tłumi wrażliwość.

I do takich dzieciaków adresuje Pan Margo?
- Głównie do dzieciaków, ale i do dorosłych. Liczę, że dziecko będzie się utożsamiać z moimi bohaterami. Zaś dorosły - może obudzi się w nim ta uśpiona tęsknota za byciem jak dziecko? Przecież każdy z nas ją w sobie nosi i tłumi.

A gdyby się nie obudziła, to ma Pan dla dorosłych inne atrakcje? Kim są np. Kwarch i Millech?

- [śmiech] Schwarzcharakterami. Olbrzymami z planety Politaka, które biorą udział w praniu mózgów.

?
- !

Takiego puszczania oka do dorosłych jest więcej. Bawi się Pan cytatami popkulturowymi - akcja Papilot - „Papillion"; weź pigułkę - „Seksmisja" - wyliczamy dalej? Większość nie będzie dla dzieciaka czytelna - po co to?
- Bo mnie to bawi! Nie miałem takiego zamiaru: stworzę drugie dno, by przypodobać się dorosłym czytelnikom. Autor przecież też musi mieć swoje małe przyjemności. Te cytaty, których zresztą rzeczywiście jest dużo więcej, są dla mojej przyjemności. I po to, by dorosły, czytając tę książkę dziecku, miał w niej coś dla siebie.

Przyznam, że mnie to też bawiło, zacząłem nawet systematycznie te odniesienia wyszukiwać.
- Najbardziej bym sobie życzył, by czytelnicy, którzy poczują smak tej zabawy, znaleźli ich więcej, niż ja sam J Wcale bym się zresztą nie zdziwił. Nie ma Pan pojęcia, jaką moc ma biała kartka. Siadłem nad nią i wymyśliłem pierwsze zdanie - tę łąkę i hasającą po niej Margo. To był najtrudniejsze. Potem było łatwiej, a wreszcie zdałem sobie sprawę, że ta opowieść opowiada się sama i wręcz rządzi mną. Magia białej kartki.

Fabuła buduje się sama, ale na solidnym fundamencie całego arsenału literackich środków. Bardzo sprawnie czerpie Pan i z baśni, i z powieści detektywistycznej, przygodowej, fantastycznej. I jeszcze te kapitalne neologizmy: pingury, kangwiny, latawer, kolala, phiłka. Czym się Pan inspirował?
- Przyznam, że inspiratora potężnego mam jednego. Miałem 12 lat - czy mniej więcej tyle, ile bohaterowie „Margo",gdy wpadła mi w ręce pierwsza książka Kurta Vonneguta ???Rzeźnia numer pięć? I miłość do niego została mi na całe życie. I jeszcze „Mroczne materie" Pulmana. Ale niedościgłymi wzorami są dla mnie „Akademia Pana Kleksa" Brzechwy, „Bajki robotów" i „Dzienniki gwiazdowe" Lema i wreszcie „Tytus, Romek i A'Tomek"Chmielewskiego. Z inspiracji filmowych - „Odysea kosmiczna: 2001" Stanleya Kubricka, „Blade runner" Ridleya Scotta i „Wielki błękit" Luca Bessona.
A inwencja językowa... M.in. z małej złośliwości. Wyobraziłem sobie, że powieść jest tłumaczona na angielski. Chciałbym, żeby oni tak musieli się męczyć z tymi moimi neologizmami, jak nasi tłumacze muszą się męczyć z ich słownymi łamańcami.

W świecie Pańskich bohaterów - jak to w baśni - dobro ściera się ze złem, finał - wielka bitwa i jej wynik - jest oczywisty. Dobro jest po prostu dobre, jak trzeba, natomiast poziom zła spiętrza Pan - odniosłem wrażenie - ponad miarę. Margo - porwana, pozoruje spalenie w swej celi; jej piesek Dzięcioł - wyrzucony w przepaść przez okno; jej dzielna babcia Jola - ginie (pozornie) i to kilka razy; dzieci - poddane perfidnym manipulacjom, zwierzęta - absurdalnym zmianom genetycznym. Ufff. Nie za wiele, jak na wyobraźnię dziecka?

- A od czego wentyl bezpieczeństwa w postaci czarnego humoru? Zresztą to, co złe, zwyrodniałe, upiorne, zostaje zrównoważone i w rezultacie pokonane przez to, co dobre, piękne.

Ale zanim to nastąpi, funduje Pan czytelnikowi niezłą konfuzję: dzieci po stronie dobra, dorośli po stronie zła... Szkoła - maszynka do dręczenia, przybysze z obcej planety - biznesmeni od szemranych interesów. Czy dziecko-czytelnik ma się tu na czym oprzeć?
- Odpowiedzią na całe zło jest babcia Jola - mądra, dobra, kochająca, a jednocześnie szalenie inteligentna, przebiegła, waleczna i silna. Która babcia nie chciałaby dla ratowania swojej wnuczki skakać na spadochronie, nurkować nocą w jeziorze, czy budować przeróżne machiny, by latać, pływać itd.? (No, może właściwie: która wnuczka by nie chciała, by jej babcia była taka). A babcia Jola taka jest! Skąd się wzięła? Z białej kartki... Musiała być w tym świecie, więc jest. Ja ją tylko opisałem.

Ja bym jeszcze wrócił do tego, co w prawdziwej baśni najważniejsze: konfrontacji dobra ze złem. Jacy są tego starcia główni bohaterowie?
- Każda postać ma swoją rolę i odgrywa ją zgodnie z regułami gatunku. Dobro reprezentują - Margo, Benek, babcia Jola, pies Dzięcioł, delfin Ćwierkot i in. Zło - to Mona Many, prof. Alony, Pink i Ponk, Kwarch, Millech. Jest też dziewczynka zwana złośliwie Pituliną i jej krąg - na wskroś głupie podlizuchy. Ale są też „nawróceni grzesznicy", są niespodziewane „przejścia na drugą stronę" i „otwieranie się oczu".

Są też w gruncie rzeczy biedne kangwiny i pingury, na siłę uczłowieczone i pomieszane genetycznie kangury i pingwiny w służbie zła. Jeśli miałyby być tylko ślepym narzędziem - jak żołnierze w „Gwiezdnych wojnach" - to po co budzą litość? Po co choćby poznajemy je po imieniu?
- Pingury i kangwiny są po stronie zła. Są jednak bardziej ofiarami systemu i dlatego budzą współczucie. Te postacie wziąłem z życia, z obserwacji. Mamy je dookoła siebie, sami być może tacy jesteśmy - my, bezwolni pracownicy korporacji, my - dzieci biegające z zajęć na zajęcia dla zaspokojenia nie swoich potrzeb, tylko ambicji rodziców. My, którzy nie jesteśmy sobą. Tak jak te pingury i kangwiny. Ich los powinien się odmienić i  w powieści jest na to nadzieja. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Wydawnictwo nazwało Pańską książkę „powieścią łobuzerską". Ja to czytam jak „powieść łotrzykowska" i widzę od razu Dyla Sowizdrzała, wojaka Szwejka - gatunek ważny w dziejach powieści, ale dawno zarzucony, a w polskiej literaturze niemal nieobecny. Margo jest niepokorna, inteligentna i nie da sobie w kaszę dmuchać i ma mnóstwo przygód. Ale żeby zaraz łobuzica...? Panu podoba się to określenie?
- Pewnie! Pipi też była taką „łobuzicą". A ambicją każdego twórcy jest stworzyć coś wyjątkowego, ale i fajnego. Taki rodzaj „łobuzerki" jest fajny.

Tajemnic w „Margo"mnóstwo, Pan uchyla ich rąbki ostrożnie i z umiarem, nie zawsze do końca. Uszanujmy to, nie opowiadajmy wszystkiego. Jedno jednak jesteśmy czytelnikom winni. Otóż dobra powieść przygodowa dla dzieciaków musi mieć szyfr. Ta ma?
- Oczywiście - jest nim alfabet Morse'a. Dlaczego i po co - nie zdradzę. Czytelnicy, którzy chcieliby ten alfabet opanować, w książce znajdą prostą i atrakcyjną metodę.

Jeszcze ostrzeżenie: ta książka wciąga, nie sposób się oderwać. Ale dzieci nie powinny zarywać nocy... Jakaś rada?
- Dlaczego? Taka jest tradycja! Czytało się z latarką pod kołdrą. I pod ławką - na nudnych lekcjach (na ciekawych nikt nie będzie czytał, spokojna głowa!). A lepiej chyba czytać pod ławką, niż mazać po ławce z nudów?

Cd. nastąpi?
- Ależ oczywiście!